Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powrócił niespokojny. Biskup tegoż dnia przywołał mistrza Andrzeja do siebie.
— Od ojcam waszego słyszał, — odezwał się, — iż Jaszko się oddalił, nie wiedzą dokąd?
Andrzej pobladł, spojrzał Biskupowi w oczy śmiało i z wyrazem który o prawdzie słów jego wątpić nie dozwalał, rzekł.
— Nic o tem nie wiem — Jaszko niespokojnym był i jest, ojcu go utrzymać trudno było po wsze czasy... Nie winien temu ojciec nasz...
— I ja go nie myślę obwiniać — odezwał się Iwo spokojnie. — Jaszka wszyscy znaliśmy i znamy...
Lękam się aby nie wpadł w ręce wichrzycielom... Zły los go spotkać może...
Na surowej twarzy mistrza Andrzeja pokazały się dwie łzy, prędko otarte, pocałował rękę biskupią i oddalił się wzruszony.
Biskup ani nazajutrz, ni dni następnych, spotykając się z Wojewodą, już go nie pytał o syna. Tem jasnowidzeniem jakie dane jest duszom czystym, wiedział on, nie potrzebując badać, iż Jaszko uszedł do Odonicza lub na Pomorze.
Nie przywiązywał do tego zbytniej wagi, bo choć Jaszko był energiczny i jako rycerz, mimo owego pierzchnięcia z placu umyślnego, niepospolitą miał odwagę, — na nim jednym nic nie zależało. Małym się wydawał człowiekiem.
W ciągu tych dni Biskup najwięcej starym