Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Biskup z sobą przyciągnął brata — rzekł Marek zmieniając rozmowę. — Znałem go niegdyś, gwałtownym był, siłaczem wielkim... ale wiehrzył[1] zawsze... Pokoju z nim nikt nie miał, osiadł był gdzieś na ślązkiej granicy i długo go tu słychać nie było, po cóż teraz go zwołali?
— Nie wiem! — odparł Andrzej.
Zżymnął się Marek — namarszczyła mu się brew...
— Mówmy otwarcie — rzekł głos zniżywszy i stając przed synem. — Czuje to dusza moja że nam Jaksom znowu niebezpieczeństwo zagraża. Iwo jest mściwy.
Mistrz Andrzej wstał z siedzenia i złożył w krzyż ręce na piersiach.
— Ojcze miły, przebaczcie, Iwo mściwym nie jest!
To zaprzeczenie wzruszyło Wojewodę, który zdał się chcieć wybuchnąć, i powstrzymał.
— Nie znasz go! — zamruczał.
— Ojcze drogi — obcuję z nim codziennie, mąż jest Chrystusów, człowiek święty... a zemsta jest niechrześciańską i zabronioną zakonem...
Wojewoda popatrzył na syna z politowaniem i wyrzekając się sporu, zamilkł...

— Światopełk jest naszym powinowatym, — począł zwolna, — jeden ród, jedna krew. Kole ich to w oczy że na Pomorzu włada, chcieliby go

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wichrzył.