Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żądze i upór żelazny i przykład jego przed sobą — ale stokroć winniejszy Światopełk, który waszą i ojca waszego łaską na wielkorządzcę Pomorza wyznaczony, chce je nieprawie i niewdzięcznie zagarnąć i oderwać...
— Ah! — zawołał Leszek — Światopełk ma butną Jaksów krew w sobie, — to prawda, lecz któż wie czy Odonicz jego czy on Odonicza podburza i szczwa... Oba oni razem nie zdają mi się niebezpiecznemi...
— Miłościwy panie — przerwał grubym, ponurym głosem kanclerz Mikołaj — lękam się aby do nich dwu jeszcze kogoś trzeciego nie potrzeba przyłączyć do regestru nieprzyjaciół twych...
Leszek odwrócił się ku niemu, zmarszczony, z wymówką w twarzy, niemal z groźbą do której nie był nawykły. Kanclerz skłonił głowę i zamilkł.
— I jabym był tego zdania że Światopełk z Odoniczem nie mieliby odwagi — dodał Biskup, — gdyby nie oglądali się na kogoś, czyjego imię wymówić nawet usta się wzdrygają.
Leszek drgnął cały, podniósł głowę obrażony, i zdawał się na chwilę krótką nawet poszanowania należnego Biskupowi zapominać.
— Ojcze! — zawołał. — Krwawicie mi serce! a krwawicie je napróżno! Domyślam się kogo mi jako nieprzyjaciela wskazać chcecie. Ale nie! nie! nie chcę temu uwierzyć, nie uwierzę i gdybym miał się omylić, gdybym miał omyłki paść ofiarą,