Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/075

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    skończyli! Goworek na wygnanie musiał iść dobrowolnie, drugiego się matka Leszkowa zaparła i musiał się oddać Mieszkowi, służyć mu całemu życiu kłam zadając...
    Krystyna wreście Konrad oślepić, uwięzić i zabić kazał za to że mu służył i kraju bronił...
    — Tak jest — przerwał Biskup z zapałem — aleć to cnót wielkich działem jest na tej ziemi że one cierpieć muszą za innych i to ich tryumfem że męczeństwem kończą... Ty się zaś złego końca nie masz co lękać, bo silną podporę mieć będziesz we mnie. — Ja zaś, Bogu najwyższemu niech będą dzięki, siłę mam jaką on mi dał na chwałę swą i pożyć się nie dam łacno. Za mną i ze mną pójdą Biskupi wszyscy, i ojciec nasz gnieźnieński i całe wojsko nasze duchowne i cała potęga klasztorna...
    — Więc pocóż ja? — zapytał Mszczuj.
    — Ażebyś mi był prawicą — zawołał Biskup — ręką w którąbym ja wierzył jak we własną!
    Waligóra zamilkł głowę spuściwszy.
    — Mów, bracie miły, jako stoicie? co czynić mamy? — rzekł z cicha, już jakby na pół zwyciężony.
    — Mamże ci ja opowiadać całe dzieje nasze, których byłeś w części świadkiem po śmierci Kaźmierzowej? — począł Biskup.
    — Tak jest, mów wszystko — bo nie wiem nic — potwierdził Mszczuj. — Wszakci nie dzie-