Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/073

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    bym cię siłą i powagą mojego starszeństwa pociągnąć mógł za sobą i skłonić do posłuszeństwa, nie chcę cię mieć nieprzekonanego idącego mimo swej woli, — chcę abyś i ty pragnął tego co ja...
    — Jedno powiem ci — odezwał się Mszczuj, — co wam po mnie!! Znaliście mnie niegdyś silnym onym Waligórą, który i na ludzi i na góry porwać się był gotów — dziś ja jestem inny. Długi ten spoczynek mnie złamał i osłabił, we własną siłę wiary nie mam, aniby się jeden człowiek oprzeć potrafił temu co może napisano w niebiesiech...
    Tak jak to nasze królestwo niegdyś wielkie rozleciało się na kawały i ginąć może, tak może i Odrowążom przeznaczono paść, a Jaksom się ich łupem żywić.
    I na to patrz, że jam dziś ślepy, ludzi waszych nie znam, nawet tych którym blizkim byłem... Nie wiem co się stało z Leszkiem który rycerzem był dzielnym pod Zawichostem, a książęciem być nie umiał... Mógłżem ja to przewidzieć i odgadnąć Iwonie mój, że urośniesz na tego wielkiego Pasterza, który stać będzie na świeczniku?? Tak samo dziś nie wiem co się stało z temi których małemi znałem, czy wyrośli czy skarleli??
    Na cóż się wam zdam taki ślepy i tak słaby??
    — O bracie mój — ozwał się Biskup — niedługo ci uczyć się będzie potrzeba! Oczy masz