ognisko. Tu się nie zatrzymując, wprowadził Mszczuj ks. Iwona do izbicy na lewo... I w niéj paliło się jasno ognisko oświecające ściany drewniane poczerniałe.
Starodawnym obyczajem była izba ubrana w ciężkie ławy dokoła, w police nad niemi. Małe otwory okiennicami pozamykane w ścianie od podwórza we dnie mało światła wpuszczać musiały. Choć nad ogniskiem dymnik był zwieszony jak kaptur olbrzymi, sadzą smolnych łuczyw okopcony, nieco dymu sinego rozpościerało się po izbie i jakby pasy rąbku leżało pod pułapem...
Stół wbity nogami w ziemię zajmował jeden kąt izby, a na nim widać było dawnym obrzędem rozpostarty ręcznik, chleb, nóż, kubełek i kubki drewniane. Wszystko to było do zbytku ubogie i proste...
Gdy Waligóra w świetle ognia palącego się pod dymnikiem pokazał się bratu, który go o mroku wprzód dobrze widzieć nie mógł, — oblicze ks. Iwona zadrżało jakby uczuciem radości. Spodziewał się go znaleść złamanym i zestarzałym, a miał przed sobą jeszcze w pełni sił męża, jakby do boju gotowego.
Wprawdzie włos bujny i ciemny na głowie i na brodzie już się miejscami, pasami srebrzyć zaczynał, czoło było poorane w brózdy głębokie, ale oczy czarne ogniste patrzały życiem, błyskały ogniem, ramiona i barki nie ugięły się pod lat
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/cf/PL_J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski-Walig%C3%B3ra_tom_I.djvu/page45-720px-PL_J%C3%B3zef_Ignacy_Kraszewski-Walig%C3%B3ra_tom_I.djvu.jpg)