Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pominął ujrzał przed sobą stojącego mężczyznę nadzwyczajnego wzrostu, istnego olbrzyma, a choć twarzy jego nie mógł dojrzeć, z tej postaci dla której Mszczuja u pospolitego ludu przezwano Waligórą, poznawszy brata obie ręce wyciągnął ku niemu...
Koń stanął...
Olbrzym ów chwycił rękę Iwona, i nie mówiąc słowa, ale zanosząc się płaczem, całować ją począł...
Dopiero po chwili, gdy Iwo zsiadł a stanął opierając się o rękę brata, dało się słyszeć...
— Iwo mój... Iwo!
— Mszczuj! Bóg z tobą!
Oba byli wzruszeni tak że mówić nie mogli, w milczeniu przerywanem łkaniem i westchnieniami ciągnęli ku domostwu...
W szarym mroku widać było po pod ścianami cicho, trwożliwie przesuwające się postacie służby, niknące wprędce...
Szczekanie i warczenie psów słyszeć się dało i wnet umilkło...
Gospodarz wiódł prałata ku budynkowi obciążonemu podsieniami na słupach. Czeladź która tu stała rozstąpiła się na widok pana i uszła na stronę...
Drzwi wielkie a ciężkie otworem stojące prowadziły do sieni tak rozległej jakby secinę jaką ludzi mieścić potrzebowała. Z boku jej płonęło