Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Waligóra tom I.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a wieczorne światło pięknego dnia na schyłku, oblewało twarz jego poważną łagodną aureolą.
Oblicze to było wpośród wszystkich obok niego i za nim widnych wśród zarośli, szczególniej piękne i wyślachetnione a opromienione świętością wielką i myślami wielkiemi.
Pomimo wieku, twarzy spokojnej marszczki prawie nie pofałdowały, zachowała młodzieńczą świeżość i siłę... Na pięknem czole rozjaśnionem, wyniosłem, nie było śladu ziemskiej troski, oczy poglądały z męztwem wielkiem i dobrocią, na ustach był uśmiech łagodny, a słodycz łączyła się tu tak z siłą i ufnością w nią harmonijnie jednocząc, iż cześć obudzał mąż ów a miłość zarazem...
Lekki płaszcz okrywał szerokie i wiekiem jeszcze niezgięte ramiona, a z pod niego widać było biskupie szaty, krzyż na łańcuchu u piersi i białą rokietę, która w podróży dziwną się zdawać mogła, lecz była oznaką dawnego ślubu zakonników Ś. Wiktora...
Na powolnym, ciężkim i silnym koniu jechał prałat ów, rzuciwszy mu cugle na szyję, koń nawykły widać do tego, sam sobie drogę wybierał, szedł swobodnie i śmiało, z głową spuszczoną, — a jadący wcale się oń nie troszczył. Oczy miał wlepione w niebo, usta poruszały się modlitwą, zdawał się oderwany od ziemi.
Wszyscy też za nim powolną stępią jechali, była to godzina nieszporów i modlitwy wieczor-