Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pietrze — odezwał się do podkanclerzego — zaklinam cię i was na wierność waszą dla mnie, jutro wigilia do Godów... jutro... tylko dozwólcie. Wiem i czuję, że wielką walką zwycięzką stoczymy...
Potem — dodał ze smutnem westchnieniem — jeżeli rada wojenna postanowi, pociągniemy do Budy!
Wszyscy zamilkli, skłonił się podkanclerzy.
— Niech się stanie wola wasza — rzekł spokojnie — lecz pojutrze, niedalej musimy wracać, jeśli choć część wojska, miłość wasza, do Budy chcesz doprowadzić...
Natychmiast cofnęli się wszyscy z ciasnego namiotu, w którym król, kardynał, na boku młodzież, a u wnijścia Grzegorz z Sanoka pozostał. Zmierzył go nieufnem okiem kardynał, jakby w nim przeczuwał przeciwnika.
— Znużeni są rycerze nasi — przerwał milczenie Cesarini — przebaczyć im to należy, lecz zaprawdę źle obrali chwilę do żądania odwrotu...
Stracimy owoc całej wyprawy!
— Lękam się — odezwał śmiało Grzegorz z Sanoka — aby dla owocu drzewo nie runęło. Siły ludzkie mają granice... a myśmy do niej doszli. Stan wojska okropny, śmierć grozi... Jeszcze chwila a zguba nasza nieochybna. Turek nas wojować nie potrzebuje, zima jest mu naj-