Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz jego zbladła wyrażała przestrach, oczy niespokojnie biegały...
Król jakby na pomoc wzywając, wejrzał ku niemu.
Cesarini podnosił już ręce.
— Mówicie o odwrocie — zawołał — teraz, w tej chwili, gdy... krok dalej a hordy te pierzchną strwożone przed nami... Chcecie laur zwycięzki zedrzeć ze skroni waszego króla...
— Wasza przewielebność — począł powoli Paweł z Sienna — nie widzieliście, jak my, co się z wojskiem dzieje... Z głodu i zimna zginiemy tu wszyscy... Koni połowa padła, w każdem obozowisku zostawiamy trupy, nie od strzał nieprzyjaciela, ale od chorób i wysiłku... Litość mieć potrzeba nad ludem tym...
Cesarini zamilkł spuściwszy głowę.
— Próżne obawy — szepnął cicho — opieka Boża nad nami... Opatrzność nie da ginąć żołnierzom Chrystusowym...
Szmer dał się słyszeć między rycerstwem.
— Wasza przewielebność modlić się za nas racz, ale o wojsku dozwól nam myśleć, bo to nasza sprawa — rzekł trochę szorstko podkanclerzy. — Daliśmy dowody, że nam na męztwie nie zbywa, że nie z obawy ustąpić chcemy, ale z musu...
Wtem król, który słuchał zmięszany i smutny, wyciągnął ręce ku nim...