Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom II.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mistrz z niemi rozprawiać już nie chciał, zwrócił się do Balcerowej i Frączkowej z powagą i nakazującym tonem.
— Wybierajcie się i idźcie za mną, nie stanie się nic, nie zaszkodzi wam nocleg na zamku, a ja was w tem niebezpieczeństwie zostawić nie chcę.
Frączkowa, która słuchała i milczała, dopiero się odezwała.
— Mamyż ojca i męża porzucić?
— Kiedy oni nie wierzą i iść nie chcą, ja przynajmniej was zabiorę. Proszę więc, za mną w drogę.
Balcer i Frączek głowami kręcili, Wink milczał... Grzegorz przynaglał.
Przez długi czasu przestanek panowała niepewność. Balcer i Frączek nie dawali się skłonić do ucieczki, kobiety się wahały, ale mistrz na swem postawił i na pół musem uprowadził na zamek.
Tu już ochmistrzyni królowej uproszona izbę dla nich trzymała w pogotowiu...
Grzegorz, oprócz tego zawiadomił biskupa Zbyszka, który niedowierzająco przyjął przestrogę.
— Należałoby rozruchowi zapobiedz — rzekł.
— Zdaje się, że już zapóźno — odpowiedział Grzegorz — a tem trudniej sprawę rozsądzić, że Hocz, choć warchoł, ma słuszność.