Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ostrożność potrzebną, iż swoich ludzi najzaufańszych w dworcu umieścił. Ci przy poszukiwaniu księcia na straży pozostali, aby szkody nie było; ludzie zaś Rakuszanina, wszyscy uszli. Niektórzy z nich, czasu pobytu pozawiązywali stosunki w mieście i pozbiegali do mieszczan, inni koni się dorwawszy, nie oglądając się, uciekali do Wiednia...
Przepowiednia Dymitra z Goraja sprawdziła się, spadek po Wilhelmie cały, nienaruszony był w rękach Gniewosza, który cieszył się dobrze opłaconą podłością swoją.
— Co to rozum mieć? — mówił zamykając komnaty i stawiąc straże. — Teraz byle się ztąd książątka pozbyć, panem będą! Wsi nakupię ile zechcę.
Zacierał ręce... — Strzegomi nie zieść w kaszy! — mruczał. — Górą Gniewosz...
Wielką tę radość jednak pohamował wracając do Wilhelma. Miał zamiar nie zwlekając namówić go do ucieczki nocą, a nawet mu ją ułatwić, ale poczciwy, a nie wtajemniczony Morsztein, oparł się temu, bo nad biednym młodzieniaszkiem miał miłosierdzie.
W obec Wilhelma, który dotąd ze strachu przyjść do siebie nie mógł, Franczek zawołał, że teraz gdy wszędzie za księciem tropią i ścigają go, byłoby nierozumem puszczać się w drogę.
Należało pozostać ukrytemu w Krakowie,