Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biesław — dopóki wam z tem dobrze było. Pomnijcie, że patrzeć trzeba końca.
Z lekceważeniem wysłuchał tej ostrej nauki Gniewosz.
— Waszym miłościom dobrze czynić co się wam zda, bo się dorabiać nie potrzebujecie — rzekł. — Jam chudy pachoł, jako wiecie, u bogatego książątka zarobić mogę i tego się nie wstydam.
— Ba, i od królowej! — dodał Dobiesław pogardliwie.
Gniewosz stał upokorzony, lecz dmąc się i trzymając w bok.
— Od królowej też! — powtórzył cynicznie.
— Jemu gdyby djabeł co dać chciał, wziąłby i od tego — szepnął odwracając się pan krakowski.
Mikołaj z Brzezia surowo patrzał na podkomorzego.
— Miejcie się na baczności — rzekł — abyście służąc Rakuzkiemu nie narazili się potężniejszemu komu...
— To moja rzecz — odparł podkomorzy. Grzechu w tem przecie srogiego nie ma, że gospodę dam w domu cudzoziemskiemu panu, prawo tego nie broni, a królowa żąda.
Zastawiał się tak królową, iż panowie widząc go już zupełnie przez nią zjednanym, nie chcieli nawet dłużej z nim rozprawiać.