Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sienie się swoje. Dotąd był też dla nich z tą uniżonością dawną, która tylko przy obcych stroiła się w poufałość. Dziś potrzeba było zrzucił maskę i stanąć okoniem przeciw dawnym opiekunom.
Gniewosz nie wahał się, mając za sobą królowę, wypowiedzieć wojnę tym, którym był winien wszystko. Miał na to dosyć czoła i zuchwalstwa.
Wpadł na radę panów już z tą przygotowaną butą, która była wyznaniem winy.
— Myślicie u siebie gospodę dać księciu Wilhelmowi? — zapytał kasztelan wojnicki, mierząc go surowem wejrzeniem.
— A dlaczegożby nie! — odparł podkomorzy, przybierając niezwykle dumną podstawę.
Dobiesław, krórego zdrada ta więcej niż innych obchodziła, bo Gniewosz mu zawdzięczał wydrapanie się do podkomorstwa, zawołał szorstko.
— Dlatego nie powinieneś był czynić Wilhelmowi posługi, iż my Wilhelma znać nie chcemy...
Podkomorzy ramionami rzucił.
— Jestem na posługach u królowej nie u was — rzekł. — Krolowa widzi mile Wilhelma... Spełniam jej wolę...
— Tak jakeście spełnili naszą — dorzucił Do-