Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Alem ja ich nie wygrał! — odparł Spytek — nie stawiłem nic.
— Cóż wy myślicie o tem przybyciu Mazowieckiego, co poczniecie z nim? Przecież za Książ musicie żądać wynagrodzenia, a wątpię, żeby mu na wszystkich wierzycieli resztki księztwa starczyły — odezwał się Florek.
— Co się czasu wojny straciło, tego trudno poszukiwać na kim — rzekł Spytek dość obojętnie. — Ani od ciebie dwu kop, ani od niego za pogorzel o nic się upominać nie będę.
— A jeśli się spotkacie?
— Gotowem mu rękę podać, jeżeli się królowej pokłoni i wyrzecze dawnych rojeń — dodał Spytek. — Dziś dla zgody i pokoju, każdy gotów coś poświęcić.
Gospodarza odciągnięto w tej chwili, a Florek pozostał zdumiony i zamyślony.
Biesiada u wojewody, na którą coraz liczniejsi przybywali goście, zgromadziła wkrótce wszystkich najznakomitszych dostojników: a nie było słychać u stołów nic, tylko pochwały młodej pani i uwielbienia dla niej. Wszyscy byli zgodni, jedno uczucie ich ożywiało.
Znaczniejsza część, nie wyjmując gospodarza, rada była przyspieszyć dzień koronacyi, aby nowa jaka przeszkoda, nie zmusiła do wyczekiwania w tym stanie bezkrólewia i niepewności, który zabiegom i podstępom wrota otwierał.