Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ściwa, gdy już znaczniejsza część ptactwa milknie.
Górą kołysały się zielone gałęzie, powolnie, jak senne — a szum ich tonął w tem uroczystem milczeniu samą swą jednostajnością.
Książe oczekiwał na jadło, które dla niego przygotowywano, a brat Antoniusz, będący, jak większą część roku, z suchotami — jadł kawałek chleba z solą, który mu najlepiej zawsze smakował, gdy szelest się dał słyszeć zdala, a potem stąpanie koni, po miękkim pokładzie leśnej ziemi, niebardzo się rozlegające.
Z po za drzew ukazało się kilku jeźdźców. Z nich jeden tylko, dawszy znak towarzyszom, aby zostali opodal, gdy księcia zobaczył, dobiegł do obozowiska sam i z konia skoczył.
Semko, którego ciekawość wielka paliła, patrzał pilno, lecz przybywającego poznać nie mógł.
Dopiero, gdy konia rzuciwszy pieszo się zbliżył, czapkę zdejmując przed księciem, wpatrzywszy się w niego, przypomniał... starostę Hawnula. On to był w istocie.
Książę, któremu pamięć po nim dosyć dobra została, uczuł się spokojniejszym, widząc że z nim miał do czynienia.
Łatwo się mógł domyśleć, że przybywał w sprawie Jagiełły.
Wspomnienie Litwina, który był jego współ-