Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Od kogo?
— Bez mała od wszystkich, co tam rej wodzą, — odparł ks. Płaza — ks. Radlica razem z panem krakowskim, z wojewodą i innemi przysłali mnie do was...
Arcybiskup spojrzał strwożony.
— Nikt z nich nie będzie! — spytał.
— Nikt — odparł ks. Płaza. — Wiedzą dobrze, iż Wielkopolanie królem chcą obwołać Semka, a na to się oni nigdy nie zgodzą. Wiadomo i to, że wasza miłość jesteś w ich ręku i że możesz zmuszonym być ogłosić kogo oni okrzykną.
Z boleścią Bodzanta, oglądając się trwożliwie, ręce podniósł ku niebu.
— Tak jest, niestety! — zawołał stłumionym głosem. — Nie mogę się opierać, zajadą mi Łowicz, zniszczą dobra, samo Gniezno niepewne...
Co ja mam czynić? co czynić?
— Ojcze a pasterzu — przerwał Płaza — ale toż samo grozi wam od Margrabiego brandeburgskiego, od Małopolan, którzy górą wezmą niechybnie... byle siły zebrali...
— Rozum każe bliskiego naprzód uniknąć niebezpieczeństwa — odezwał się rozpaczliwie arcybiskup. — Co czynić? Widzicie sami! Jestem przymuszony! Nóż mam na gardle!
Ks. Płaza westchnął.
— Rozumieją to dobrze w Krakowie, sądzę że w. miłość oprzeć się nie możecie — począł —