Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby przerażony tym obrotem arcybiskup Bodzanta, ręce obie wzniósłszy do góry, nie począł w Imię Pańskie wołać o pokój, nakazując milczenie.
— Chce ci się wielkorządów nad nami — krzyczał Lepiecha, ręką wywijając ku księciu, — myślisz, że w naszej mętnej wodzie złapiesz sobie rybę! Aleś ty ani Piast, ani nasz! Niemiec jesteś! Idź na Węgry panować. U nas dla ciebie miejsca niema.
Śmiechem mu zawtórowano.
Znowu Wielkopolanie, dając sobie znaki, ruszyli się.
— Uwięzić go, wziąć go! sądzić! Precz z Niemcem.
Ławy trzeszczały, bo je obalać zaczęto.
Bartosz z Odolanowa sam się wprawdzie nie ruszał, ale swoich podżegał. Opolczyk nie ustępował i nie okazywał strachu.
Niebezpieczeństwo było tak jawne, tak wielkie, rozjątrzenie tak groźne, że panowie krakowscy ruszyli się je hamować.
Bodzanta z rękami złożonemi błagał Opolczyka, aby ustąpił, ten głową potrząsał.
Głosy za Ziemowitem Mazowieckim huknęły znowu tak silnie, przeważnie i zgodnie, że wybór jego nie zdawał się ulegać wątpliwości.
Bartosz zdala dawał znaki arcybiskupowi, aby z tej chwili, gdy nikt przeczyć nie śmiał,