Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zżymał i niecierpliwił, chciał mieć udział w walkach, odkładano z dnia na dzień.
Bartosz w końcu godził się na to, ażeby książe szedł przeciwko Niemcom, gdyby oni wtargnęli, ale nie przeciwko tym, którym miał kiedyś panować.
— Krwi poddanych swych nie powinieneś książe przelewać — mówił wojewoda hamując — oczyścimy pole, warchołów rozpędzim, przyjdzie pora, wystąpicie.
Sprawa nie szła tak gładko, jak się zrazu spodziewano. Kalisz, o który szło wielce, nie poddawał się.
Książe skazany na bezczynność, odbierał codzień sprzeczne wieści tak, że jednego dnia i niepomiernie się cieszyć i smucić musiał, gdyż mu i zwycięstwa i klęski zwiastowano.
Przybiegali ludzie z rozproszonych przez Grzymałów oddziałów, to posłańcy od Bartosza, od wojewody. Jednego dnia wyprawiony z pola bitwy od Szamotuł goniec, zwiastował zwycięstwo odniesione nad Domaratem, którego Świdwa znienacka naszedł z wojewodą i Bartoszem, nim ludzie jego rano mieli się czas uzbroić, których rozproszono i rozbito.
Domarat więcej rozpaczliwego męztwa niż oględności okazawszy, wystąpił z na pół ledwie uzbrojonemi, rozespanemi ludźmi, i straszną poniósł klęskę.
Książe się uradował niezmiernie, zwiastowało