Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sam mięszać się nie mogę, ani też żądają tego po mnie.
Janusz z uwagą wielką słuchał brata i twarzą wyjaśniającą się potwierdzał słowa jego.
Bartosz obrócił się do Sochy.
— Panie wojewodo, słyszeliście? macie ludzi pogotowiu?
— Znajdą się — odparł Socha.
— Rychło?
— Choćby jutro — rzekł stary chłodno.
— Na rany pańskie i dziś jeszcze byłbym im rad — zawołał Bartosz.
Kalisza dobyć potrzeba.
Nie chcąc już czynnie należeć do układów z Bartoszem, Semko się zbliżył do brata i cichą rozpoczął z nim rozmowę.
W izbie gwar powstał, gdyż w tejże chwili na pomoc Bartoszowi wtargnęli dwaj z nim przybyli powinowaci jego Nałęcze, krwi gorącej ludzie, a Sosze chorąży nadszedł na odsiecz.
Wzięły się więc rozprawy, w których ani Janusz, ni Semko udziału nie mieli, odpierając milczeniem, gdy się do nich odwoływano.
Natomiast Henryk, który znowu się wcisnął do izby i stanął przy Bartoszu, oświadczał się z gotowością rzucenia natychmiast sutanny za płot i siadania na koń. Pozbywano się go milczeniem, co go jeszcze bardziej niecierpliwiło.
W parę godzin po przybyciu Semka, Socha