Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niewygodnemi były dla Semka, który się przed nim ukrywać potrzebował. Postanowił więc tak urządzić, aby go znowu myśliwcy dworscy na dłuższy czas zabrali z sobą.
Parą dni upłynęło na oczekiwaniu powrotu kanclerza, który znikł tak, że nawet Bobrek dowiedzieć się nie mógł o celu jego podróży. Nadaremnie wysilał się z badaniem ludzi i wyciąganiem wniosków — nie dochodził do niczego...
Trzeciego dnia z południa, gdy po obiedzie postnym siedział znów przepisując i illuminując litery bo to było mu milszem, niż odczytywanie tekstu, który niezawsze dlań był zrozumiałym, zatoczyły się szerokie sanie przed izbę kanclerską i z nich wysiadło dwie osoby, kóre do izby weszły. Jedną z nich był sam gospodarz, drugą mnich w sukni zakonu św. Franciszka, w którym Bobrek poznał, na pierwszy rzut oka, owego na gościńcu w gospodzie pustej spotkanego, co tak wesoło suchym chlebem z solą i wodą się posilał.
Wesoły i teraz staruszek wlepiwszy w niego oczy, zdawał się także go przypominać.
Ale po co i zkąd tu przywieziono zakonnika było dla Bobrka drażniącą zagadką. Spodziewał się ją rozwiązać, rozgadując się z braciszkiem, którego kanclerz, idąc do księcia, sam na sam z nim zostawił.
Korzystając z tego Bobrek poszedł się przygrzewającemu u ognia przypomnieć staruszkowi,