Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na miasteczko, gdzie konie już na niego czekały w gospodzie.
W Płocku wyglądano trochę jego powrotu, choć ksiądz kanclerz mizernemu posłowi niewiele ufał, przychodziło mu nawet na myśl, że całkiem może nie powrócić, jeźli mu się nie powiedzie.
Upłynął czas przewidywany na podróż tam i z powrotem, i już o innych środkach dostania pieniędzy radzić zaczęto, gdy rankiem się zjawił Bobrek w swej wyszarzanej kleszej sukience, z pokorą jaką razem z nią przywdziewał.
Bystro spojrzał mu w oczy ks. kanclerz.
— Z czemże powracasz?
— A! nie małom się napocił i nakłopotał — rzekł Bobrek — bo do tych, co u góry stoją i wszystkim rządzą, nie łatwo się docisnąć, przecież z pomocą Bożą, acz z trudem wielkim do uszu wielkiego mistrza doprowadziłem to, że książ by mógł pieniędzy potrzebować, gdyby był pewien, że mu ich nie odmówią. Ale tam też w skarbie pustki, tylko że miasta mają handlowne i ludzi wielu zamożnych, u których łatwo dostać mogą. Kazali mi mówić, że gdyby książe sam do nich przybył w gościnę, mówiliby z nim o tem chętnie, a uczyniliby co można, aby mu wygodzić.
I to też wiem pewnie, z ludzi znacznych, że pieniędzy nie dadzą, chyba w zastaw na ziemię.
Kanclerzowi ta nowina, acz niezupełnie po-