Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myślna, pożądańszą zawsze była od odmowy, jakiej się lękał.
Zostawiwszy więc klechę w swej izbie, sam zaraz pospieszył z tem do księcia.
Długo siedział Bobrek przy wygasającem ognisku, nim się go z powrotem doczekał, mimowoli porównywując ubogie mieszkanie kanclerza z wygodnemi izbami panów krzyżackich i ochędożnym a dostatnim dworem swej matki.
Ale cożby on tam w tem domostwie skazany na siedzenie bezczynne poczynał?
Powrócił gospodarz nieco długą rozmową rozgrzany.
— A cóż? pojedzie książę? — spytał wstając posłaniec.
Kanclerz nad odpowiedzią pomyślał.
— Książe zdawna miał zamiar jako dobry sąsiad, mistrzowi za podarek sokołów i psów podziękować. Jest i innych spraw sąsiedzkich o granice kilka do rozstrząsania. Zatem nie dla pieniędzy koniecznie, lecz dla przyjaźni, książe się do mistrza wybierze.
— Gdyby można wiedzieć kiedy? — przerwał klecha żywo. — Polecono mi, abym, jeśli można, o dniu uprzedził. Wielki mistrz chce godnie księcia ugościć, a niezawsze go zastać w Malborgu. Alboby może księciu do Torunia dogodniejby było! ale tu... więcej oczów patrzy... i... przerwał