Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niezważając na przytomność Bobrka, Czolner wtrącił żywo.
— Naszym interesem jest, by się tam wichrzyło... niech się biją, to ich osłabia... niech się waśnią, a do nas odwołują o pomoc — tem ci lepiej. Za to panu Bogu dziękować.
— O! w Wielkiej Polsce ogień straszliwy — począł Bobrek. — Widziałem na moje oczy kraj na poły spalony, ludność się po lasach porozbiegała — jedna połowa z drugą w śmiertelnej walce.
Czolner jednem uchem tylko słuchając tej powieści, przerwał żywo.
— Gdyby nawet Wielkopolanie Semka zgodnemi głosy na króla obrali niewiele to waży, bo krakowscy panowie na przekór im innego sobie znajdą i do tronu poprowadzą.
— Jeżeli nie chcieli Luksemburczyka z Maryą — przerwał Szpitalnik — będą musieli wziąć Jadwigę z Rakuzkim Wilhelmem.
— Kto wie! z kim! — bąknął inny — to pewna, że bezkrólewie potrwa, a dla nas to z dobrem jest. Gdyby się nawet Loisowe królestwo na poły rozpadło, Wielkopolska oderwała — dla nas w przyszłości korzyść z tego oczywista.
Uśmiechali się dumnie wszyscy, pewni swego, Czolner dumał...
— Ponieważ ci pilno wracać — odezwał się do Bobrka, stojącego jeszcze w progu — a przy-