Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żony w jarzmo ciężkie, a nie miał jeszcze zapewnionego jutra.
Zadumał się tak trochę za długo, aż wreszcie z myśli się otrząsnąwszy, do konia poszedł i w dalszą się puścił drogę. Od czasu jak tego mnicha widział, mniej z siebie był rad. Zazdrościł mu tej szczęśliwości o suchym chleba kawałku. Jemu żądze niepomierne wypoczynku nie dawały.
Pod noc, wprosił się do proboszcza, z którym do późna razem lamentowali, gdyż biednemu księżynie oddziały Nałęczów siano, obroki i spiżarnie wyprzątnęły.
Pomimo to ksiądz gotów był cierpieć, i więcej i dłużej, byle się raz króla swojego własnego doczekać, a niemców pozbyć z domu.
Ta powszechna do nich nienawiść, którą na każdym kroku spotykał Bobrek, jątrzyła go. Więcej niemcem się czuł być niż polakiem, a wychowany między krzyżaki, im i ich sprzymierzeńcom życzył panowania.
Ale księdzu potakiwał!
Ciągnął bardzo powoli. Konisko źle karmione, nierychło go do Płocka doniosło. Musiał niekiedy i pieszo iść, aby mu ulżyć, a popasać często.
Wjechawszy na mazury bystrem okiem dostrzegł zaraz jakieś przygotowania i ruchy.
Uderzyła go różnica wielka kraju, jakim był, gdy się tu ostatnią razą znajdował, a teraz,