Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że mówił to nie z siebie, ale za zgodą panów krakowskich. Zachmurzyli się wielce Grzymałowie, Domarat zbladł jak trup i trząsł się, Bodzanta wzdychał po stronach patrząc.
Zaledwie kasztelan Wojnicki dokończył, gdy głosy z różnych stron zrywać się zaczęły, a arcybiskup roztargniony, zamyślony, poskramiać ich i kierować nimi zaniedbał...
Nad wszystkich głośniej wołał Lepiecha, a że ludzie go słuchać byli ciekawi, uciszać się zaczęło.
Któryś z usłużnych Nałęczów, w podwórcu pochwyciwszy pieniek, na którym skałki łupano, na ramionach go do szopy wniósł i właśnie w porę pod nogi Lepiesze zatoczył, aby wyżej stanąwszy, lepiej się mógł dać słyszeć.
Tak więc ów mówca w brudnym i odartym kożuchu, ręcznikiem białym ale zbrukanym podpasany, wzniósłszy się po nad swych Wielkopolan, prawić zaczął.
— Paniątko ono niemieckie, które cudzoziemskiemi zapachy wonieje, do jakich my nie nawykliśmy, nie dla nas; my ludzie prości, rzepą wykarmieni, czosnkiem jemu śmierdzim, a on nam zbyt szafranem będzie woniał!
Z naszej ubogiej ziemi na te złociste szaty, w jakich chodzić nawykł, by nie stało... Nasi starzy królowie tak chadzali jako my, jedli to co my, tym językiem co my pana Boga chwalili,