Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byłbym go dał ściąć — rzekł Kasztelan — lecz czasu wesela nie godziło się krwi przelewać.
Przemysław nie odpowiadał nic.
Trzeci dopiero dzień na zamku mieszkała pani młoda, a ledwie poznać było można, iż obcą była. Poczynała sobie ze wszystkiemi tak śmiało, iż nikt nie ważył się jej przeciwić.
Właśnie Kasztelan miał odejść z wyrokiem śmierci na Zarębę, gdy zasłona we drzwiach uchyliła się i młoda księżna weszła. Wtargnęła tu jak pani, z twarzą wesołą, z ustami dumnie podniesionemi, strojna, pyszna, niemal zuchwała.
Na widok jej Przemysław zmięszał się i krok zrobił ku niej.
Ona, zobaczywszy we drzwiach Kasztelana, zwróciła się do niego i łamanym językiem niemieckim, śmiejąc się sama ze swej mowy, zapytała go, jakąby miał sprawę.
Ofiarowała się w miejsce męża ją rozstrzygnąć.
Kasztelan spojrzał badając na pana, który głowę spuściwszy milczał. Po chwili dopiero zwrócił oczy na nią i rzekł:
— Schwytano zdrajcę! cóż z nim byś uczyniła?
Ryksa brwi ściągnęła.
— U nas zdrajców wieszają albo ścinają — odparła — a u was?
— Śmiercią też karzą.
— Kogoż zdradził?