Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umknąć zdołał, mógł się zająć uwolnieniem jego. Ale jak??
Kto zemsty pragnie musi się sam na nią wystawić — rzekł w sobie. — Schwytali mnie, głowę dać muszę, ale i on nie ujdzie cało. Pomszczą mnie moi, a krew ta może zemstę przyspieszy.
Myślał jeszcze, że w więzieniu lepiej było ginąć z własnej ręki, niż sromotnie z ręki kata. Nóż miał ostry.. Ale z tem mógł czekać, aż mu wyrok ogłoszą i księdza przyślą. — Bez sądu i kapłana nikogo nie tracono.
Smutno mu się stało, choć do rozkwilania się nad sobą nie był skłonny — ale wprędce męztwo odzyskał i nic nie mając do stracenia, zaczął bić we drzwi z sił całych. Stróżów blizko nie było, bo i ci poszli do piwa. Nie rychło dopiero odezwał się głos z drugiej strony, nakazujący mu, aby spokojnie siedział, niechce-li mieć z wartownikami do czynienia.
Zaręba począł wołać po imieniu stróża, aby mu świeżej dał słomy, wody lub piwa, za co grosz jakiś dostać może. Porozumienie się z napiłym Herką było dosyć trudne. Odsunął on w górze zasuwę, wymyślali sobie wzajemnie. Michno wsunął kilka pieniążków, i tem go nieco udobruchał.
Tak mu się przynajmniej zdawało, gdy Herka odszedł milczący.
Wkrótce potem w miejscu jego jednego, dwu