Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przypatrywać, jak para książęca szła po drodze suknem szkarłatnem wysłanej do zamku.
Noc już była nadeszła. Smolnemi pochodniami oświecony zamek i tłum, weselny pochód do pogrzebowego czynił podobnym. Nie było nawet okrzyków wesela — tylko szemer jakiś złowrogi.
Zaręba ze swym nieodstępnym druhem, przebiwszy się przez klechów, którzy zalegali wnijście kościoła, mieli się wydobyć na podwórze, gdy Nałęcz dostrzegł, że kilku ludzi zbrojnych ukazywało ich sobie nieznacznie palcami i ruszyło się wnet, jakby w ślad za niemi iść chcieli.
Znano rozgłośnie Zarębę z tego, że przeciwko księciu wichrzył i podburzał, że się do margrabiów brandeburgskich i Ślązaków włóczył, spiski knował, na pana odgrażał. Czyhano chcąc go pochwycić oddawna. W mgnieniu oka domyślił się on niebezpieczeństwa, zaledwie czas miał szepnąć Pawłowi — zdala ode mnie! Mają wziąć — niech jednego nie dwu biorą.. Zostanie kto dla ratunku...
Rzekłszy to, śmiało, przebojem posunął się szybkim krokiem ku wrotom. Nałęcz, który się od niego odbił, ujrzał ludzi co ich sobie ukazywali, po krótkim wahaniu puszczających się za Zarębą. Miał czas wszyć się w gąszcz ludu, ale go z oka nie spuszczał.
Przyspieszonym krokiem biegł Zaręba ku bramie, lecz ścisk był taki, że prędko ujść nie do-