Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spuściła oczów, zimną dłoń męża pochwyciła śmiało i ścisnęła ją mocno...
Rozległa się pieśń znowu, nowożeńcy na modlitwę poklękli.
W tłumie, który kościół napełniał, w ciemnym zakątku, na wschodkach i skrzyni jakiejś spięty, schwyciwszy się ołtarza — podnosił się mężczyzna lat średnich, ciekawie się przyglądając nowożeńcom. Na widok Ryksy ledwie mógł okrzyk powstrzymać. Niżej spinał się drugi, towarzysz jego, chcąc ją także zobaczyć. —
— Słuchaj Pawłek — szepnął pochylając się pierwszy — zepnij się no, zobacz! Toć cud! to druga żywa Lukierda! Oczom nie wierzę!
Nałęcz, gdyż on to był z Zarębą, nie wiele zważając na ołtarz się wdrapał. Stanął na nim, spójrzał i przeżegnał się ze zdumienia.
— Wiedział Bóg co uczynił — szepnął Michno potrząsając głową. — Zbył się jednej, dał mu drugą taką samą za karę.
To mówiąc Zaręba, jakby już dłużej patrzeć nie potrzebował, zsunął się ze wschodków i stanąwszy przy Nałęczu, począł mu w oczy patrzeć, jakby pytał — cóż ty na to?
— Co tu moja licha zemsta znaczy? — zamruczał — Pan Bóg sam się jej podjął!
Szeptali tak ukrywszy się w kącie, gdy z kościoła orszak pański wyciągać począł zwolna, a za nim i ciżba na podwórce wyległa, aby się