Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

, spojrzała z góry po orszaku.. — znajcie we mnie panię swoją!...
Piękną była, ale ponętny wdzięk ów pociągał i odpychał razem, grozić się zdawał. Młodziuchne dziewcze nad wiek swój było odważne, nie dziwiło się niczemu, nic je nie trwożyło.
Przemysław obok jadący oczu prawie podnieść nie śmiał na nią; blady, jechał z tą myślą tylko jak dwie niewiasty, tak do siebie podobne być mogły, dla czego Bóg przysłał mu z za morza taką, która co chwila zmarłą męczennicę przypominać miała?
Niewiedząc o tem Ryksa była wcielonym sumienia wyrzutem. —
Dwór cały szeptał:
— Patrzcie! toż Lukierda jaką była przed chorobą! Pamiętacie gdy wjeżdżali... taż sama! ona!
Na obcych nawet padła jakaś trwoga przesądna. Gdy książe jak winowajca jechał z głową na piersi zwieszoną, ona patrzała nań z natrętną ciekawością dziecka, co się zabawce obiecanej przygląda. Mierzyła go od stóp do głów błyszczącemi oczkami, a z niego wejrzenia jej biegły na drugich i rychlej kto spuścił wzrok przed nią, niż się ona go ulękła. Chłód był w tem wejrzeniu bystrem, ostygłem, czy nigdy jeszcze żadnym ogniem nie rozjaśnionem. Usteczka jej kształtne nie składały się do uśmiechu łagodne-