Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dowódzca Szwab, gdy odebrał rozkaz wyjścia z zamku, świetnie przybrał swe rycerstwo, chorągwie z orły czarnemi rozpuścić kazał szeroko, na czele postawił trębaczów i kotły i tak z tryumfem a urąganiem wyszedł krokiem powolnym przeciągając około obozu polskiego, którego żołnierze po namiotach się pozamykali.
Zamek, gdy z niego ostatni ciura i wóz ostatni wywlókł się za wrota zostawując je otworem, przedstawiał obraz spustoszonego, jakby przez Tatarów grodu, w którym nie pozostało nic, cokolwiek zabranem lub zniszczonem być mogło.
Resztka zasobów po księciu Bolesławie, zapasy oręża, szat, żywności, sprzęt nawet, Ślązaki uwieźli z sobą lub porozbijali i popalili.
Brakło tylko tego, by wychodząc ogień podłożyli pod ściany.
Drzwi z zawias powyrywane, połamane okiennice, powybijane błony, pobrukane umyślnie ściany, porąbane i poopalane słupy, szczątki naczyń potłuczonych, kupy gnoju po komorach — świadczyły o złości ludzi, którzy tu czas krótki przebyli.
Nie oszczędzono ani kaplicy zamkowej, w której ołtarz został nagi, bo z niej nawet krzyż srebrnemi blaszkami obity, na wozy zabrano, ani zakrystji, z której szaty i bieliznę wzięto, a skrzynie porąbano w kawały.
Kilka koni zdechłych ze zdętemi brzuchami