Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tych futrem kosztownem, majestatyczniejszym mu się wydał nad Przemysława.
Na ukłon odpowiedział zaledwie patrząc na przybyłego z rodzajem szyderskiego politowania. Zapytał go naprzód kto był. Zaręba począł od opowiadania pobytu swego na dworze Przemysława, pożyciu jego z żoną, śmierci jej i oburzeniu, jakie ona przeciwko niemu wywołała. Wspomniał o krzywdzie, jaka mu się stała, a zakończył tem, że usługi swe przeciw Przemysławowi gotów był księciu ofiarować. —
— Nie wiesz przecie, — odparł dumnie ks. Henryk, — czym ja z nim, czy przeciw niemu?
— W. Miłość nie możecie być z nim, — odparł Zaręba — na to wielkiego rozumu nie trzeba, aby się domyśleć. Z prawa starszeństwa należy wam dziedzictwo tych ziem, które on trzyma, dla czegóż byście go nie mieli osiągnąć? Przemysławowi niechętni są ziemianie, podać im tylko rękę potrzeba.
Ślązak słuchał trochę niedowierzająco, siadł, podparł się, wyciągnął, dając mówić przybyłemu. Nie okazywał ani wstrętu do tego, co mu prawił, ani zbytniego zajęcia. Człowiek, zdrajca — budził w nim niechęć widoczną.
Zaręba rozgadał się szeroko o swych powinowatych, o ziemianach jedno z nim mającym przekonanie — a nakoniec rzekł kusząc ks. Henryka.
— W. Miłość możecie łatwo dostać zamek