Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się jutro może przygodzić. Potem i taki wywołaniec jak ja, zda się — —
— Dość tego, w podwórzu — zamruczał Sędziwój. — Szczęście, że was tu nikt nie zna, chodźcie do izby za mną.
— A no! nie uwięzicie mnie przecie! — rozśmiał się śmiały Michno.
— Póki nie muszę, nie zrobię tego — rzekł Kasztelan.
Szli do zabudowania oba, jakoś nie ochoczo.
Kasztelan na zamku zajmował izby przednie po ks. Bolesławie, ale właśnie z nich dla księcia i gości ustępować musiał. — Powiódł więc Zarębę do komory, w której nieład panował, bo do niej zrzucono ruchomości jego własne — nie mając ich czasu ustawić.
Spojrzawszy na Zarębę, który opalił się srodze, schudł i twarz miał pofałdowaną namiętnością jaka w nim wrzała — Sędziwój uśmiechnął się litościwie.
— Cóż? — spytał — nie sprzykrzyło ci się jeszcze jak lisowi przez psy gnanemu wymykać? Chcesz przebłagać pana?
— Kto? ja? przebłagać? jego? — wybuchnął Zaręba. — Ja? Toś zgadł! Tak ci ty go kochasz i znasz jako i ja.., choć niby on łaskaw na cię a ty na niego. Starzyśmy towarzysze, nie kłammyż przed sobą, bo to na nic. Ja nie myślę kryć