Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogąc, oczy odwracał. Rozmowa stała się powszechną, trwała dosyć długo, a gdy w końcu Biskup Jan poruszył się do wyjścia, książe Świnkę słowem zatrzymał jeszcze u siebie.
Zostali sami. Przemysław namyślał się długo nim rozpoczął poufną rozmowę, której pożądał.
— Ojcze mój — odezwał się — nigdyście mi bardziej upragnionemi przybyć nie mogli, ale nigdy boleśniej by mi nie było stawać przed wami. Wiem to i czuję, że patrzycie na mnie, jak na obwinionego, grzechem ciężkim skalanego człowieka.
— Grzech jest spadkiem wszystkich ludzi po pierwszych rodzicach — odparł się Świnka — ale po Chrystusie skruchę powinniśmy dziedziczyć.
— Grzech jeśli jaki cięży na mnie — dodał książę żywo — nie tak wielki jest, jaki ludzie źli kładną na mnie... Wiecie pewnie, ojcze, oni mi przypisują...
Tu mu prawie zabrakło głosu i krew twarz oblała.
— Przypisują mi — rzekł — śmierć żony... Nie jestem jej winnym. Nie nakazywałem, nie pożądałem jej nawet, choć możem się mimo woli przyczynił do tego co się stało... Tak, ojcze, przed tobą nie chcę mieć tajemnic — zmarła śmiercią gwałtowną, z rąk domowników — główna sprawczyni mordu uszła i ukarać jej nie mogłem.
Winnym jestem i niewinnym.
Uderzył się w piersi.