Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wdziać było, która miała przyjaciół i zauszników, łatwo mogła ujść ścigającym.
Blady dzień zimowy wstał nareście nad zamkiem, we wszystkich kościołach bito we dzwony. Pomimo Grudniowego chłodu, lud, który się u wrót gromadził, nie ustępował, a gdy je nareście otworzyć musiano — wlał się cały na podwórce i do kościoła.
Ciało Lukierdy jeszcze w sypialni na marach leżało. Od księcia przyszły rozkazy, aby pogrzeb uczynić jak najwspanialszym. Przemysław nie ukazywał się jeszcze. Na tem samem miejscu, na które padł powróciwszy — siedział nie mogąc się poruszyć, drżący, zziębły — obłąkany.
Takim znalazł go ks. Teodoryk, który gdy wszystkie przygotowania ukończone były, pomyślał nareście o Panu.
— Miłościwy książe — odezwał się — męzkie serce przystało mieć i w najcięższych razach.
Przemysław oczy podniósł.
— Obwiniają mnie? — zapytał — prawda? mnie winią? mów! Palcami wytykać mnie będą jako zabójcę? Jam nie winien! Ta niepoczciwa niewiasta dopuściła się zbrodni... Jeśli ją pochwycę, kołem bić i końmi rozszarpać każę!!
Ojcze mój! jam nie winien!
Ks. Teodoryk milczał głowę spuściwszy.
— Ale któż uwierzy w niewinność moją? — począł książe. — Nie żyłem z nią.., była bezpo-