Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom II.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I to bywało! Co ich kosztuje słowo, albo ludzkie życie?
— Otoż ja lepiej go znam niż ty! — odburknęła Mina.
— Nieprawda — oparła się Bertocha. — Jeszcze o tobie tu słuchu nie było, kiedym ja go małym chłopcem znała — i dobrze znała! Byłam ci i ja młodą!
Uśmiechnęła się znacząco.
— Ktoby im wierzył! zaklnie się na wszystko a potem... wiecheć!!
Minę nie nastraszały te proroctwa. — Wrzała gniewem, pilno jej było... Powiedziała sobie, że dłużej już nie wytrwa. Inne sługi miała zjednane, gotowe były przyjść w pomoc, trzeba jej tylko było zyskać Bertochę, aby mieć w niej wspólniczkę nie wroga.
— Wszystkie klejnoty twoje! — mówiła ściskając ją. — Mało ci tego, ze swoich dam! Ja z dziewczętami zrobię wszystko, ale ty musisz być ze mną!
Ona dziś ledwie chodzi, krzyczeć nie będzie, nie posłyszy nikt, — zobaczysz.
Bertocha, która już z ławy powstała, jęcząc się na nią rzuciła.
— Nie chcę — rób sama!
Niemka wina jej dodała...
— Pij no, pij — tchórz z ciebie — zawołała. —