Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musiano wieźć do izby, w której nań czekał Probus.
Stał oparty o stół, nie jak zwyciężca, ale jak zasromany złoczyńca, spoglądając z ukosa i nieśmiało na ciotecznego, który wchodził dumny, z obliczem surowem.
Ślązak przed wzrokiem jego, oczy spuścić musiał. Nie przemówili do siebie rychło.
— Zmogliście mnie, — odezwał się w końcu Przemysław — zdradą i niewolą, bierzcież ziemię, która wam nie przyniesie szczęścia..
— Inaczej.. inaczej być.. nie mogło — odparł jąkając się Probus. — Przebaczcie mi.
Widać było wstyd — nie umiał się tłumaczyć.
— Dajcie mi ztąd odejść — dodał polski książe — jednać się nie potrzebujemy. Nie po bratersku postąpiliście ze mną, serca też ku wam mieć nie mogę.
— Nie oszczędziłem was — przebąknął Henryk, — ale i bliższych mnie tenże los spotkał.
Spojrzeli na się. Przemko zimno i pogardliwie, Henryk z pewną trwogą.
— Ziemi tej, której tak żądni jesteście — dodał książe — nie będziecie mieli nawet komu zostawić...
Zdala skłonili się sobie.
Przemko zaraz konia dosiadł, otoczyli go uwolnieni dworzanie, a Zaręba pobiegł pytać znajomych, co się na zamku działo.