Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Służba żeńska głośno tymczasem objawiała, że się czuje obrażoną, jakby tu jedna stara piastunka godna była zaufania. —
Lukierda spokoju nie miała od swych kobiet. Wchodziły, wychodziły, narzekały, Bertocha śmiała się dodając, że choćby na nie skargi poszły do pana, wszystko to na nic się nie zda.
Męczeństwo biednej pani od dnia tego straszniejszem się jeszcze stało. Rządziły tu sługi nie ona. Bertocha wszystkim rozporządzała, objęła panowanie, starając się jak najboleśniej dokuczyć swej ofierze...
Lukierda jednem milczeniem pogardliwem mogła odpowiadać na to.
W ciągu dnia ks. Teodoryk, starając się okazać czynnym, kilka kroć z duchowną pociechą przybywał. Zaręczał, że czynił co tylko było można dla wyszukania piastunki, że zamkowy dozorca wysyłał ludzi, trzęsiono po okolicach i w mieście, ale śladu żadnego nie znaleziono.
Byli tacy, co utrzymywali, iż późnym wieczorem widziano kobietę jakąś przez most idącą, która słaniała się, zataczała i do wody wpaść miała.
Było to kłamstwem wierutnem, gdyż Orcha z obawy gwałtu jakiego, nigdy za wrota nie wychodziła.
Bertocha szydząc powtarzała, że ją szatan