Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie pierwsze to już były czasu wesela, ale te najuroczystsze i najświetniejsze być miały.
Księżna sama miała nagrody rozdawać, a po nich, jak zwykle, następowały pląsy i do późna biesiada a śpiewy. Bawiło to niewiasty, gdy się przypatrywały zapasom zręcznej młodzieży, rzadko się kończącym tragicznie.
Padali z koni niektórzy, czasami z ranami od włóczni lub nabitemi guzami, zabitych mało bywało i to chyba z przypadku.
Sam książe Przemko miał wystąpić dnia tego w szranki; było i niemców kilku, a Zaręba i Nałęcz sposobili się także do boju, bo do najzręczniejszych należeli.
Zabawie tej księżna odmówiła przytomności swej, opowiadając się chorą. Księciu na gniew się zebrało, chciał ją tu mieć koniecznie. Poszedł sam...
Orcha przy łóżku jej siedziała. Zapytał, zaburczał wszedłszy Przemko, okazał gniew, usłyszał płacz, i wyszedł nie nalegając.
Bertocha czatowała nań w progu.
— Nie chce księżna iść! — zawołała. — O tak! Jej tu i tej starej wiedźmie wszystko złe... nic nie w smak! Na umyślnie na przekor położyła się do łóżka. Zrana zdrowa była, gdy do kościoła chodziła... Póki przy niej ta czarownica jest — wszystko tak iść będzie...
Precz potrzeba wygnać tę starą.