Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 2.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Grabarz.

Stało się już, stało!
Nie wskrzesisz go dziewczyno!

(siada na ławie)

— lecz wam czas na łoże,
I moje już snu pragnie utrudzone ciało,
Spocznijcie — z lepszém jutrem zbudzicie się może.
Dzisiejsze wasze szczęście kosztuje wam drogo,
Śmiercią, nędzą sieroty te chwile płacicie. —
Wam kiedyś nieba jeszcze wrócić szczęście mogą,
Jemu, kto powróci życie?


Mołnia.

Tak! nikt go nie powróci — a jam odebrała!


Grabarz ziewając.

Lampa coraz się słabiéj i głębiéj dopala —
Idźcie, dość już tych żalów.


Mołnia.

Ja tu będę spała,
Będę u drzwi pilnować, gdyby kto szedł — Zdala
Posłyszę — Wszak nad rankiem ktokolwiek przyjść może?


Grabarz.

Wątpię — Jutro pogrzebu nie mamy żadnego,
Chyba kto umrze w nocy. Śmiało idź na łoże,