A w oczach zapał połyska.
Białe dłonie silnie ściska
I z ust modlitwa do niebios ulata,
Choć dusza, serce modlą się do świata.
Tuż z za drzwi uchylonych, któś okiem ciekawém,
Pożera ją przy świetle wieczora bladawém.
Wzrok jego chciwy, białe przelata ramiona,
Piersi jéj, kibić — i przy stopach kona.
Któż to? — To chłopiec mały — jeszcze w jego łonie
Dziecinne serce spokojnie bić musi.
O! nie! — Patrz, oko jak w tych piersiach tonie,
Jakie westchnienia w własnéj piersi dusi.
O! nie — słońce ten kwiatek rozwinęło wcześnie,
Choć młody dumać musiał i kochać choć we śnie.
Gdy świat go ślepy dziecięciem nazywa,
On w łonie męskie serce i duszę ukrywa.
Kiedy kobiety szepczą między sobą,
Że będzie kiedyś Wenećji ozdobą,
On z nich nie jednę na wskroś wzrokiem przeszył,
Nie jedną myślą roskosy się cieszył,
Któréj, sądzono że niezna dziecina.
Lecz on, próżno do świata wyciąga ramiona,
Serca niedojrzałego nieprzyjmie dziewczyna
I miłość próżno tleć będzie wzgardzona.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 1.djvu/103
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.