Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sce zajmował. Wszystko chłostał z niesłychanem oburzeniem.
Nazajutrz rano przyjęła go królowa. Słyszał on bardzo wiele o niej, wyobrażał sobie może inaczej, wszedł jakoś lekceważąco, a wprędce się zmięszał, spoważniał i stał galantem.
Początek rozmowy bardzo był szczęśliwy. Kazimierz nie cierpiał Polski i polaków, królowa nie miała dotąd do pokochania ich pobudek, zgadzali się doskonale; ale ten frondeur nielitościwy był co do obyczajów ani na jeden włos nielepszym od ogółu i od brata.
Gorycz z każdego jego słowa tryskała, ani się można było dziwować mu po tylu doznanych zawodach, po więzieniu we Francyi, po pobycie w Rzymie, po wszystkich próżnych staraniach. Ten sposób zapatrywania się na świat z jego czarnej i złej strony daje zawsze ludziom pozorną jakąś wyższość, a łatwym jest gdy się popisuje z nim, bo plamy biją w oczy.
Królowa jednak łatwo poznała w królewiczu człowieka zgorzkniałego własną winą, a niewielkiego umysłu.
Wśród najpoważniejszej rozmowy wtrącał najdziecinniejsze pytania. Na równej szali były u niego sprawy rzeczypospolitej i kłótnie jego karłów.
Królowa, która dotąd słyszała o nim jako o kardynale, zdumiała się widząc go w peruce,