Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiedyż powrócisz? — zapytał Zygmunt.
— Może nigdy — odpowiedziało dziewczę.
— O! nie, to nie może być — rzekł spokojnie chłopak. — Ja ciebie lubię, poproszę ojca, a on król, wszystko może co chce.
Zygmuś zrobił minkę tajemniczą, pochylił się do niej.
— Przyznaj się — szepnął — przyznaj... ciebie ta francuzka, ta królowa wypędza. O! ta francuzka!
— Królewiczu mój, ona was tak kocha!
Zygmuś główką zawahał.
— Ja temu nie wierzę. Ona tu teraz wszystkiem chce rządzić. O! ta królowa!
Smutno słuchała tego Bietka.
— Ojciec powinien ją odesłać do Francyi — mruknął chłopak — a sobie innej poszukać.
Bietce tak przykro tego słuchać było, że o łuk i o strzały poczęła go pytać, aby mu nie dać mówić o królowej. Jaka się tu gotowała przyszłość!
Zausznicy od początku pracowali nad tem, aby zasiać ziarno niechęci, a król nie czynił nic, aby zapobiedz.
Stosunki obojga były teraz dla świata zupełnie prawidłowe. Królowa nawet wyrabiała przywileje, brała za to wedle zwyczaju podarki wmówiono jej, że w Polsce wcale to zdrożnem nie było, miała swych przyjaciół i zapaśników