Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem i trwogą Czuł w nim nieprzyjaciela, choć długo był i liczył się jeszcze pobratymem. Zbliżenie do rodzimego żywiołu dało mu nagle poczuć, że ten musiał mu być obcym i wrogim.
Każdy ktokolwiek w ciągu życia zmuszonym był obracać się w różnych sferach i warstwach i zrastać się niejako z niemi, doświadczył tego na sobie, że w warunkach ducha rozmaitych uczuwa się dla nich z kolei niekiedy współczucie, to znowu nieznośną odrazę.
Płaza mógł w innym wypadku może uczuć się z kozactwem do pewnej jedności ducha, teraz go ono odpychało.
Zbliżając się ku progowi, gdy zdala ujrzał ogromną postać Marfy, w krasnej chustce zawiązanej na głowie rozczochranej, z rękami obnażonemi po łokcie, z których jedna była warzęchwią zbrojna, wzdrygnął się cały.
W izbie oprócz gospodyni, która tu widocznie królowała i gości uważała za poddanych, znajdowało się kilku kozaków, ale cicho się zachowujących. Jeden spał głowę złożywszy na rękach, a ręce na stole, a wypróżniony kubek stał przed nim; drugi nucił coś siedząc na ławie i przez małe okienko wyglądając ku Dnieprowi; trzeci rozmawiał z Marfą. Dwóch cicho szeptało coś do kąta poszedłszy.
Kozactwo to uderzało wielką rozmaitością typów twarzy i figury. Płaza ze drzwi biegając