Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom III.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najjaśniejszych dni w izbie tej zawsze mrok panował, światło wkradało się do niej przez kilka małych okien napół zaszklonych, wpół łuczywem cienko wystruganem założonych. Izba ta miała też swe właściwe powietrze, które wchodzących owiewało, złożone z resztek dymu błąkających się zawsze pod stropem nieszczelnym, z wyziewów kociołka, beczek wódki, dziegciu, smoły i suszonej ryby. Komin tylko i nigdy niezamykające się drzwi odnawiały tu ciężkie powietrze, w którem Marfa żyć była nawykła
Ciężkie, szerokie ławy, które i za siedzenia i za łoża nocą służyć musiały, biegły w okrąg pod ścianami, a dwa stoły w ziemię wbite, zastawione zawsze blaszankami i miskami, wszystkim były sprzętem. U drzwi tylko dwa ogromne wiadra i dwa czerpaki drewniane dopełniały wyposażenia.
Tokowisko nigdy nieumiatane, zawsze prawie wilgotne, pogarbione, niekiedy kałużkami pozalewane, mieściło na sobie szczątki tego wszystkiego co się tu spożywało, nosiło i rozlewało, nie wyjmując krwi, często w nie wsiąkającej.
Płaza postawiwszy pod dachem konia, z jakąś odrazą wsunął się do wnętrza tej ciemnicy, która mu się stokroć obrzydliwszą wydała niż dawniej, gdy uczęszczał do niej, tak jak w ogóle cały teraz świat ten kozaczy napełniał go wstrę-