Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ści nie okazał za życia, wyrwała mu z piersi westchnienie. Żałował cichej, pobożnej, potulnej towarzyszki.
Jeden z dworzan króla, młody Korycki, który się domyślał jak wiadomości o pochodzie będą pożądane, nadbiegł w tej chwili. Towarzyszył on zdaleka orszakowi od Falent prawie.
Król przerwał ubieranie się i chciwie słuchać począł.
— Wspaniale i przepysznie! — wołał Korycki. — Nie powstydzimy się francuzów, N. Panie! Otwierają gęby szeroko na naszych pancernych ze skrzydłami i skórami lamparciemi. Chorągiewki kopijników zdumiewają ich swą długością i jeden z nich mnie pytał na co się to zdać mogło.
Korycki śmiał się.
— Tarcze, sahajdaki, łuki, wszystko to dla nich nieznane rzeczy, a niektórzy panowie mają takie, że w istocie jest się dziwić czemu. Ossoliński jeden dźwiga tarczę pozłocistą, która dla samego kunsztu warta tyle, co dobry folwark! Niech znają francuzi! — czwanił się Korycki, ale to jakoś króla nie rozweseliło.
Spytał cicho o królowę.
Korycki nie polityk, pomimo że mu Pac znaki dawał, rzekł otwarcie.
— Królowej posłowa ciągle coś daje wąchać, ażeby nie osłabła. Widać na twarzy jak zmę-