Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom II.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czona... albo to dziw, wloką się noga za nogą; z tyłu jak tych dwudziestu trębaczy się odezwie, zdaje się, że uszy pękną, z boku krzyki, a koło powozu u drzwiczek żeby nie pan kasztelan i nie koniuszy, toby do karety łby końskie wpadały. Ale, już co prawda, to prawda! że wspanialeśmy wystąpili. Radziwiłłowie po książęcemu, a przed wszystkiem usarze W. Król. Mości; tych choć malować!
Król słuchał chwilę z zajęciem.
— Kiedyż tu królowa stanie? — zapytał.
— O, myśmy rachowali już — rzekł Korycki — przed piątą trudno aby stanęła, bo ciągle trzeba się zatrzymywać. Ale o piątej to już pewnie będzie.
— Trzeba dać znać nuncyuszowi — szepnął król.
Są takie dnie, godziny i minuty w życiu naszem, ciężkie do przebycia, poprzedzane przeczuciami złowrogiemi, niepokojem, długie, dławiące i duszące. Zdaje się, że nigdy nie przyjdą i nie przejdą, że coś z sobą przyniosą, co się wypiętnuje na wieki.
Takim był ten dzień dla króla i dla królowej. Wejrzenie żywe, które na siebie rzucić mieli, mogło dopiero odsłonić im obojgu tajemnicę przyszłości... ono wyrokowało o tem, czy miłować się mieli czy nienawidzieć.
Wszystko co mówili ludzie, co pisano, kon-