Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Na królewskim dworze Tom I.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawo zmienić się może i musi. Ujmiemy tych co wpłynąć mogą.
— Marzenia! — cichutko rzekł Kazanowski — ja im przyklaskuję, ale się ich boję. Spróbujemy naprzód z tą wojną, której oni się tak opierają; jeżeli przełamiemy...
— Musimy! powinniśmy!
— Lękam się oporu nawet w senatorach.
— W nich? — rzekł król pośpiesznie — na to są wakujące krzesła, buławy i laski, na to starostwa i dzierżawy.
Szybkiem mówieniem Władysław uczuł się w końcu zmęczonym, chustą leżącą na stole otarł twarz i usta, pochylił się na wezgłowia, obie ręce złożył pod głowę i patrzał na Kazanowskiego.
— Jakże dziś nogi twoje? — zapytał zmieniając rozmowę marszałek.
— Nie pytaj — westchnął król poruszając niemi z lekka. — W nocy męczyłem się tak, żem krzykiem całą służbę pobudził, a ci doktorowie wszyscy są nieuki, żaden z nich ulgi nawet przynieść nie umie. Zrana jest zawsze lepiej trochę, pod noc... ty wiesz. Wstać dziś choćbym bardzo pragnął wątpię ażebym mógł. Każę się chyba z krzesłem zanieść do Amandy, boby mi w tej sypialni samemu z temi co mnie nachodzić będą nudno było w końcu.
Spojrzał na zegarek.