Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili odebrała mu rękę i po cichu mówiła —
— Dziś mi gorzéj niż kiedy, życie ucieka wyraźnie, czuję jak mi go braknie. Piersiami niemogę złapać powietrza, krew stygnie w żyłach, wszystko oznajmuje, że trzeba się pożegnać. Przebacz mi Stasiu, cóś wyciérpiał dla mnie, możem ci na długo zatruła życie, popsuła, — Przebacz jak ja wszystkim wszystko przebaczyłam i jemu nawet, dodała — On nieprzyjedzie albo przyjedzie zapóźno —
— Ty mnie przebacz — zawołał Staś klękając — o! ja nigdy nie daruję sobie téj winy!
— Za cóż ci mam przebaczyć! tyś niewinien, jam tylko winna — Tyś srogo odpokutował za młodości gorączkę — Jam winna, ja najwięcéj. — Daruj mi! —
I w téj chwili wymówiwszy prędzéj i głośniéj te kilka wyrazów, osłabła, zamknęła oczy; ręce opadły bezsilne, usta zadrgały bez głosu.
Staś krzyknął i rzucił się ku drzwiom. Ale ona otworzyła oczy i poruszyła się.